Orkonowej sukni prawdopodobnie nie uszyłabym nigdy gdyby nie moja Mama. To Ona na podstawie moich rysunków, znalezionych w Internecie wzorów bliaut, cote simple i wykroju własnej sukienki stworzyła wykrój tego cuda z łódkowym dekoltem, długimi rękawami i dwoma klinami. Pozszywała też na maszynie najtrudniejsze elementy i uszyła do kompletu kaletkę.
Ja za to fastrygowałam, fastrygowałam i jeszcze raz fastrygowałam. 😀 Powszywałam maszynowo kliny, przyszyłam ściegiem dzierganym granatową koronkę, trochę pohaftowałam i powplatałam zieloną aksamitkę oraz cienką zieloną tasiemkę. Ręcznie, posiłkując się igłą i szydełkiem, zrobiłam też pętelki do gorsetowego wiązania na bokach sukni. Siedziałam po nocach dwa tygodnie, ale było warto. Pozostało się tylko przepasać haftowanym wietnamskim pasem z Sapy, włożyć ukochane francuskie buciki po Babci i voila! 🙂
Zdjęcia zrobił Krzysztof “Śmierć” Rakowski.