Na zdjęciu bawełny od Dominiki pilnowane przez Pana Owcę i moje nowe guziki od Kasi i Pawła.
W czasie oczekiwania na tkaniny rozrysowałam i wycięłam z kartonu wykrój, więc kiedy już dostałam materiał w zasadzie od razu mogłam się brać za krojenie, ale zamiast tego zaryzykowałam mały eksperyment.
Moje pochmurne wykroje
Pamiętacie co pisałam o mojej dużej chmurze? To były po prostu dwie warstwy (cztery jeśli liczyć również polar) materiału zszyte ze sobą i wypchane wypełniaczem (tak jak zszywa się zwykłe jaśki). Tym razem postanowiłam wprowadzić modyfikację – wszyć pomiędzy przednią i tylną część chmury pasek materiału, taką listwę dzięki której, jak sądziłam, chmura będzie bardziej foremna i pękata. Żeby sprawdzić moją teorię uszyłam mały prototyp, który wyszedł trochę krzywo, ale wciąż spełniał moje założenia. Teraz pozostało się zabrać za dużą chmurę dla Dominiki
.
I tu zaczęły się schody. Kiedy wycięłam polar według mojego wykroju, a z jednolitej bawełny wykroiłam pierwszą warstwę chmury dotarło do mnie, że nie wypytałam Dominiki, czy materiał był wcześniej dekatyzowany. Zdawało mi się, że prosiłam o kawałek po dekatyzacji, albo z odpowiednim zapasem, ale teraz już sama nie wiem, czy mi się to przywidziało, czy Dominika po prostu o tym zapomniała. W każdym razie po obwąchaniu (serio) i wymacaniu tkanin doszłam do wniosku, że pralki to one nie widziały. Gdybym zszyła dwa identycznej wielkości kawałki bawełny i polaru i wypchała wszystko wypełnieniem na początku wszystko wyglądałoby świetnie, ale gdyby zaistniała konieczność wyprania już gotowej chmury polar wykonany ze sztucznych włókien zachowałby pierwotną wielkość, a bawełna mogłaby się sporo i to bardzo nierównomiernie skurczyć. Reasumując – czysta chmura wyglądałaby paskudnie. Objechałam się za gapiostwo i wrzuciłam wszystko do prania. Jak to się skończyło dla wyciętej bawełny możecie zobaczyć na zdjęciu, na którym leży na formie z której była wykrojona. Peszek.
Oto właśnie chmura uprana po skrojeniu. Zgubiła kilka centymetrów bez uciążliwych diet i ćwiczeń.
Trochę jej zazdroszczę
Jednak nie skurczenie się jednej warstwy okazało się problemem (poradziłam sobie z tym zmniejszając nieco zapasy). Większe wyzwanie postawiła przede mną druga bawełna – ta w kropki. Skurczyła się jeszcze bardziej niż pierwsza, a ponieważ miałam z niej dopiero wycinać chmurę czekało mnie dosztukowywanie materiału. Zresztą zobaczcie sami. Nie miałam innego wyjścia.
Przed wypraniem wykrój spokojnie mieścił się na tkaninie. Ba, miałam nawet trochę zapasu.
Poniżej kilka zdjęć pokazujących różne oblicza dwóch chmur. Najbardziej podobają mi się kiedy rolę główną gra bawełna w kropki, a wam? :)Mogłam pójść na łatwiznę i przyszyć bawełnianą protezę po linii prostej, ale kropki miały być ozdobą poduszki i nie mogłam ich tak po macoszemu potraktować. Zdecydowałam się na szycie po łuku, a kiedy już mi się to udało przystebnowałam chmurę jeszcze z lewej strony, by górny szew nie był samotny. Całość wyszła nadspodziewanie dobrze, a ja mając już wszystkie warstwy w całości mogłam się zabrać za krojenie plisy, a potem za szycie. Ciemna chmura uszyła się jak burza, a ponieważ znalazłam w swoich zapasach kawałek niebieskiej bawełny w kropki i całą paczkę wypełnienia zdecydowałam się na zaskoczenie Dominiki drugą mniejszą, ale bardziej pogodną chmurką. Jak się możecie spodziewać niespodzianka się udała i uszczęśliwiła i nową właścicielkę poduch, i jej kotkę Miłkę, i całą jej lalkową kolekcję. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to będą jedyne ciemne chmury na niebie Dominiki.
Na zdjęciach pod kątem widać plisy, które doszyłam pomiędzy warstwami chmur.
Dziękuję. 🙂
Rewelacja! Podziwiam jak pięknie wybrnęłaś z niedostatku materiału! 🙂