Mam jakiś robótkowy kryzys. To znaczy z pomysłami jest wszystko w jak najlepszym porządku, ale po prostu mi się nie chce. Wracam popołudniu do domu i najchętniej bym się uwaliła na kanapie i oglądała kolejny sezon któregoś z przerabianych seriali (obecnie “Six Feet Under”).
Zespół niespokojnych rąk jakoś przygasł i zupełnie nie jestem sobą. Zaczynam i nie kończę. Kupuję tkaniny i nie szyję. Kreatywny Potwór dopada mnie codziennie w pracy, zawsze w połowie dnia kiedy wyskakują rzeczy niespodziewane i to na nich powinnam się skupić. Odpędzony wraca nocą, tuż przed zaśnięciem, ale obecność sąsiadki, czatującej piętro niżej z kijem od szczotki na najmniejszy nasz ruch po 22, skutecznie powstrzymuje przed uruchomieniem Matyldy. Na drutach czekają ponabierane oczka, w szufladach skrojone materiały, a ja nie robię nic. Nie musicie mnie prosić bym się stuknęła w głowę. Sama to zrobię.
Jakoś mi tak… no… smutno. Nie mam ku temu żadnych konkretnych powodów, ale od grudnia towarzyszy mi jakaś ciemna chmura. Nawet z niej jakoś specjalnie nie pada, ale szybuje gdzieś na granicy wzroku, to powiększając się, to zmniejszając, i nie daje mi spokoju. A do tego koszmarnie chce mi się spać. CAŁY czas. Najlepsze dni tygodnia to nawet nie weekend a poniedziałek i czwartek, bo wtedy, popołudniami, JoAnna daje mi popalić Dobrym Pilatesem. Kiedy dobre mięśnie zaczynają pracować od razu czuję, że żyję i szybuję w powietrzu do wieczora. A potem się budzę i wszystko jest ble i bu. Kaszana normalnie.
Wraz z nadejściem Nowego Roku Lunarnego postanowiłam zrobić z tym stanem i ze sobą porządek. Drobnymi acz stanowczymi krokami.
Po pierwsze – skończyć pozaczynane.
Po drugie – zacząć wymyślone.
Po trzecie – dać się ponieść.
Więcej koronek, więcej różu. Sami wiecie. Mamy Rok Drewnianego Konia. Ruszam z kopyta.
Na dobry początek poszedł fartuszek. Wyszedł sporo za duży, ale pierwsze koty za płoty. Czekam na słoneczny dzień (i porządek w kuchni), by zrobić kilka zdjęć. Póki co wrzucę tylko te z szycia serduszkowego karczka, które już pewnie widzieliście na Facebooku.
Tkaniny z worka wychodzą, a Niechciej atakuje. |
Szycie fartuszka. |
Gotowy karczek czeka na przyszycie. |
Tak dobrze jest mi znany ten stan, codziennie po pracy zakupy, gotowanie, potem zamiennie joga lub lekcje angielskiego w weekend czas dla najbliższych,a kiedy czas na rozwój kreatywności, doskonalenie się? Wierzę jednak, że taki czas zwolnienia trzeba uszanować, podopieszczaj siebie, pozwól sobie na smutek, bo każdej burzy wychodzi słońce. Widocznie Twoje ciało i dusza:) potrzebują Twojej uwagi. Daj to sobie. Pozdrawiam serdecznie
Może rzeczywiście pogoda i niedostatek słońca. W sumie większość dnia spędzamy w pracy. No, ale przyjdzie wiosna i będzie lepiej. 🙂
Również pozdrawiam. 🙂
Ja też uwielbiam spotkania robótkowe w realu. Właśnie między innymi dla walki z Niechciejem zaczęłam robić udziergi towarzyskie. Tylko frekwencja mogłaby być większa. 😉
A z tym odespaniem masz rację. Ja mało śpię też w weekendy, bo jestem typową sową i choćbym nie wiem o której rano wstała i tak zasypiam bardzo późno. Przy wstawaniu o 6 rano w tygodniu robi mi się 3-4 godziny snu na dobę, a to jednak trochę wykańcza. 😉
Ja jak tylko się dowiedziałam że sesja zaliczona to spadł na mnie taki leń, że szok. Wczoraj zaczęłam dziergać czapeczkę i to trochę się zmusiwszy, bo czapeczka obiecana. A tak to bym tylko The Vampire Diaries oglądała, mam tyle do nadrobienia! 😀
No ale, też się muszę ogarnąć… Może to niechciejstwo to wina pogody?
Pozdrowionka:)
U mnie działają spotkania robótkowe w realu – te w e-dziewiarce już kilka razy przywróciły mnie drutowemu szaleństwu. Pójdę, ponatycham się, pomacam piękne robótki i wspaniałe włóczki, kupię kilka absolutnie zbędnych motków albo narzędzi i już jest lepiej… Druga opcja, która u mnie dział to prosty i banalny sen zimowy – po kilku popołudniach spędzonych na absolutnym nicnierobieniu i odsypianiu potem jest już lepiej i aż mnie nosi, żeby szyć i dziergać.
U mnie Niechcej w tym roku jakoś się nie zadomowił na szczęście, ale rozumiem Twój ból 🙂
Z włóczką mam podobnie jak z tkaninami. Nawet jak mam zamawiać tylko dla Mamy to muszę wziąć coś dla siebie. 😉 Jak znajdę sposób to dam znać, oczywiście. Dziękuję bardzo i też pozdrawiam! 🙂
Dziękuję bardzo! Ja wczoraj przysiadłam do poduchy i dziś ją będę kończyć. Nie jest idealna, ale każda skończona rzecz to mały sukces. 🙂
Niechciej odwiedził ostatnio i mnie, choć maszyny do szycia nie posiadam i tkanin nie kupuję, nie mogę opanować potrzeby zakupienie kolejnych motków wełny… choć nieskończonych dziewiarskich robótek czekających w kolejce, bo już dawno zaczętych nie jestem w stanie zliczyć…:( Jak znajdziesz skuteczny sposób na przegonienie Niechcieja i powrót Kreatywności – daj mi znać! 🙂
Pozdrawiam ciepło!
Droga Aniu, pragnę Cię pocieszyć i jednocześnie zakomunikować, że też tak mam. Styczeń to był jakiś szał na szycie, a teraz choć muszę zrealizować mój plan nie mam motywacji, energii. Maszyna czeka, a ja się męczę tylko na jej widok. Czas to zmienić. Dziś poczyniłam jakiś krok, zobaczymy ile wytrzymam 😀 Powodzonka Tobie życzę i motywacji do szycia! Pozdrawiam ciepło 🙂
Też mam taką nadzieję. Zdecydowanie zbyt dawno się nie widziałyśmy!
Ja czekam na włóczkę póki co. 🙂 Jak tylko ją dostanę to się zabieram za robienie. A tarczycę sprawdzę. Powinnam robić to co roku, ale teraz jakaś mi się zrobiła dłuższa przerwa.
Jak ja ciebie doskonale rozumiem! Sama siebie kopnęłam w tyłek i zaczynam się ogarniać. Jak ogarnę podziurawioną ostatnio przestrzeń, to może i znów usiądę do maszyny. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy i może uda się nam coś razem zrobić. 🙂
Przykro, że taki czarny stwór cię dopadł. Oby cię prędko zostawił. No, ale widzę, że starasz się go pokonać mimo wszystko. Ja czekam na czapkę, więc masz mobilizację z mojej strony:) Co z tego, że TERAZ jest cieplej, trzeba być przyszykowaną na wielkie mrozy. I sprawdź tarczycę! Ja sprawdziłam, mając swojego potwora, zaczęłam korygować pigułami i w dużej mierze pomogło!