– Euforia! Stało się! Ma ok. 2 metry długości
(zbyt z rąk się wymyka, by zmierzyć dokładnie),
brązowo-zielone łuski i niebieskawe ślepia.
Proszę państwa, szukam imienia dla węża. 😉 –
Taki tekst wrzuciłam na Facebooka już dosyć dawno temu, bo 8 grudnia 2011 roku. Pod opisem rozpoczęła się gorąca wymiana komentarzy, po której (dzięki Oli Z) gad został ochrzczony Udusiem.
Myślałam, że ludzie znają mnie na tyle dobrze, by nie traktować mojego gadania o obecnych /
potencjalnych zwierzętach domowych serio, ale widać uchodzę (albo wtedy uchodziłam) za osobę śmiertelnie poważną, bo tylko nieliczni wywęszyli żarcik. Widać też, że znajomi nie wczytywali się w całą dyskusję zbyt dokładnie, bo w tzw. międzyczasie o żywotność Udusia zaczęła się dopytywać JoAnna (“Ale on żywy, czy włóczkowy?”), wspierana w swoich podejrzeniach przez Doxa*. Mimo tych uwag jeszcze kilka miesięcy później byłam zaczepiana pytaniami o naszego węża; jak się miewa, czym go karmimy i gdzie trzymamy. Na odpowiedź, że w szafie, albo Piotrkowym rękawie wszyscy robili wielkie oczy, a przecież była to święta prawda. Gdzie indziej moglibyśmy trzymać szalik? 🙂
Uduś był pierwszym pełnowymiarowym szalikiem, który wydziergałam na drutach. Dziergany podwójną nitką i zwykłym ściągaczem (1×1), ma 2 metry długości, ponad 15 centymetrów szerokości, jest bardzo gruby i miękki. Efekt łusek uzyskałam za pomocą włóczek Rozetti First Class (50% wełna merino, 50% akryl microfibra; 50g=115m) w dwóch kontrastujących kolorach, ciemnozielonym (nr 149-35) i brązowym (nr 149-37). Język wyszydełkowałam z pomarańczowej Oliwii, która została mi po skończeniu Szalisa, a oczy to zwykłe “pościelowe” guziki przyszyte czarną nitką.
Uduś powstał w gwiazdkowym prezencie dla Piotrka, a nieco azjatyckie rysy gada to efekt zbliżającego się wtedy również Roku Smoka.
Od kiedy Piotr zakupił cieplejszą kurtkę wąż śpi zazwyczaj chowany w garderobie, ale czasem przypełza do salonu i łypie na mnie zwinięty obok torby na aparat. Nie jest zbyt rozmowny, ale zdaje mi się, iż wyborem tego konkretnego miejsca do leżakowania chce mi uzmysłowić, że nigdy nie doczekał się przyzwoitej sesji. Wciąż czekam na modela, który da się udusić w imię sztuki, a tymczasem kontynuacja zdjęć z postu noworocznego i nasz wąż na małym spacerze.
* Że nie wspomnę o komentarzu mojego Piotrka “Zróbmy z niego szalik”… 😉
No właśnie nad pyszczkiem najdłużej siedziałam, wspomagając się w dużej mierze szydełkiem. A włóczka? Jedna z najprzyjemniejszych z jakimi pracowałam. Mam całą torbę First Class Rozetti, 12 motków w różnych odcieniach różowego i 4 pomarańczowe. Kiedyś będzie z tego sweter. 🙂
Uduś ma piękny pyszczek. I zjawiskowe wręcz kolory. 🙂