Jak to wam napisać, by nie brzmieć przesadnie pesymistycznie i dołująco? To nie był najlepszy rok dla bloga. Co tu dużo mówić… Generalnie to nie był najlepszy rok w ogóle. Nie wiem z czego to w sumie wynika. Zdarzyło się sporo bardzo miłych rzeczy, pierwszy raz od dawna nie muszę martwić się o wydatki, ale nastrój jakoś nie dopisywał i to co dobre, jakoś tak umknęło. Nawet jeśli kreatywne serce rwało się do działania to skupiona na pracy głowa nie pozwalała myślom szybować. Setki pomysłów, skrupulatnie notowanych na różnych karteluszkach, nigdy nie ujrzało światła dziennego. Smutne to dla mnie bardzo, ale obiecałam sobie, że nie będę się biczować z tego powodu. W końcu to wszystko – i blog, i robótki – powinno być nie pracą a przyjemnością. ZAWSZE.
2013 vs. 2014, czyli co się zmieniło.
Dostałam pracę. Stałą pracę. Taką z wyznaczonymi godzinami i ośmio – i więcej – godzinnym siedzeniem przy biurku. Dla osoby przyzwyczajonej do zleceń, nienormowanego czasu pracy i nieskrępowanego korzystania z “przerw kreatywnych” trwających nieraz całymi tygodniami było to (i wciąż jest) nie lada wyzwanie. W mojej pracy, nawet jeśli (co bardzo rzadko się zdarza) kompletnie nic się nie dzieje, nie mogę wyciągnąć drutów kiedy będę miała chwilę wolnego. Nie mogę zrobić sobie przerwy, bo akurat dopadnie mnie wena na pisanie. Nie mogę wyjść wcześniej, by wraz z powstającą robótką gonić ostatnie promienie słońca. Nie mogę też przyjść później, by przy porannym świetle jeszcze sobie poszyć. Nie mogę po prostu. A tłumienie w sobie tej całej twórczej energii jest dużo bardziej męczące niż siedzenie cały dzień nad tekstami na bloga, czy kilkugodzinny maraton przy maszynie.
Brak mi swobody. Wpadanie w kreatywny szał, zarywanie nocy nad projektami i wstawanie o świcie, by zdążyć do pracy kończy się kofeinową śpiączką, łażeniem po ścianach i gubieniem godzin. Nie mogę sobie na to pozwolić, więc unikam robótek w tygodniu. Wiecie, bo jak już zacznę dziergać, albo szyć to nie mogę przestać. Tak się chyba czuje narkoman na głodzie.
Bo wciąż mi się chce. I to bardzo. Z tego chcenia zrodziło się sporo naprawdę fajnych projektów rękodzielniczych i inicjatyw okołorobótkowych, które w tym dość parszywym roku dały mi pozytywnego kopa. Były Udziergi Towarzyskie ze Współszyciem, Międzynarodowy Dzień Publicznego Dziergania, wywiad dla tvp.info, fantastyczne spotkania, nowe znajomości… Było mnóstwo fajnych robótek (i szyciowych i drutowo-szydełkowych), 1. urodziny Matyldy i 28. Łucznika Mikołaja. Były wspaniałe robótkowe zakupy, poznawanie nowych technik dziewiarskich i krawieckich… No i ruszył się fanpage na którym działo się MNÓSTWO. Zdecydowanie więcej niż tutaj. A jeszcze jeszcze więcej wydarzyło się w tzw. realu, bo życie, wbrew pozorom, toczy się znacznie szybciej od bloga i ciężko jest nadążyć ze spisywaniem.
Krótko mówiąc, masa, naprawdę MASA, pozytywów.
Żeby nie było, że tak po macoszemu je traktuję – WŁAŚNIE PISZĘ POST O MOIM BLOGOWYM ALFABECIE NA 2014. Tam znajdą się te wszystkie pozytywy, ochy, achy, cukiereczki i turkot maszyny. Bo to był w sumie całkiem pozytywy rok. Z tym, że nieco parszywy. 😉
Dzięki wam, moi drodzy Czytelnicy, dużo mniej. <3