Po raz kolejny okazało się, że jestem mistrzynią dzianinowego freestyle’u. Po pruciu, o którym pisałam wam przed Walentynkami, zostało już tylko wspomnienie, a ze 180-oczkowego ściągacza narodził się całkiem nowy sweter. Zdecydowaną większość wydziergałam właśnie w walentynkowy weekend. Oglądaliśmy całą masę seriali i nawet nie zauważyłam kiedy obok szarej włóczki znalazł się drugi kolor. Pozostałą część swetra dziergałam powolutku przez cały zeszły tydzień, by na jakimś speedzie skończyć prawie wszystko w ten piątek i sobotę. W niedzielę dodziergałam tylko dekolt i pochowałam nitki.
Sweter wyszedł obszerny, tak jak planowałam, dziergany głównie ryżem (wyjątek stanowią tu ściągaczowe “końcówki” i pończosznicze rękawy) i byłby całkiem zwyczajny gdyby nie góra. Tu poszalałam. Na wysokości biustu mamy czerwony zygzak, a powyżej żółty pasek. Jeśli całość kojarzy wam się z kolorami flagi Warszawy to dobrze wam się kojarzy.
Nie znajdziecie za to planowanego golfu. W fazie projektowej miał być zielony, ale przypomniałam sobie, że przecież golfów nie lubię, bo drapią i w ogóle fuj. Ten zielony też mi nie pasował jakoś, więc za radą Lubego postawiłam na ten sam odcień żółtego, którym dziergałam pasek i zrobiłam ściągaczem całkiem zwyczajny półokrągły dekolt. Nabierałam na druty po 3 oczka pod rząd, a czwarte zostawiałam nieprzerobione, więc jeśli mi się znudzi takie płytkie wycięcie, zawsze będę mogła je poszerzyć.
Jeśli chodzi o kolory to jeśli dobrze się przyjrzycie znajdziecie ich aż cztery. Oprócz szarej włóczki “Polo Natura” jest tam też drugi odcień szarości, nieco jaśniejszy, z lekko błękitną nutą (będę musiała przeprowadzić śledztwo co to dokładnie jest, bo motek nie miał etykietki). Dziergałam nim całą górę swetra (powyżej żółtego paska).
Pozostałe kolory wypatrzycie bez problemu. Jest tam żółty bezetykietkowy kłębek z moich wielkanocnych zapasów (miałam kiedyś z tego dziergać kurczaki) oraz czerwona, wpadająca lekko w pomarańcz włóczka z wielkiego wora wełnianych skarbów, który dostałam od Tess (dzięki Tess :*).
Konstrukcyjnie jest to właściwie prostokąt. Jedyne kształtowanie znajdziecie w rękawach. Przez brak rzędów skróconych i mocne ściągnięcie dekoltu ściągaczem kolorowy wzór lekko faluje, ale nie zamierzam się tym przejmować. W końcu łopocąca na piersi flaga Warszawy to całkiem fajna promocja ukochanego miasta.
Zdjęcia na człowieku będą jak się znajdzie jakieś słońce. I fotograf.
PS. Serducho. Zapomniałam napisać o serduchu. Aby dodatkowo pokazać miłość do mego Miasta, przy okazji chowania nitek, na biodrze dohaftowałam czerwone serce. Czemu na biodrze? Właściwie miało być bardziej z przodu, ale jak to przy freestylowych udziergach bywa nie przymierzyłam swetra przed wbiciem igły i wyszło jak wyszło. Jak mi to będzie bardzo przeszkadzać to serce przemieszczę, ale póki co nie przeszkadza. Lepiej w sumie na biodrze niż na ekhm… dupie.
No widzę przeprowadzka 😉
Hej! 😀 A skąd Ty tu? 😀 Ja tu jestem w amoku. Działam jeszcze na dwa blogi. Posty mi się źle przemigrowały, a zdjęcia jeszcze gorzej. Muszę teraz wszystko z palca wbijać. Aaaaaaaaaa! 😀
Ale fajowy!
Zygzak jest super i jak tak patrzę na Twój udzierg, to chyba też go chcę gdzieś na czymś. Moze to plan na kolejną robótkę jakąś? Hmmm…