Cóż, to nie był najszczęśliwszy miesiąc dla rękodzieła. W zdecydowanej większości przechorowany i zapracowany nie dał mi szansy na oddech, a co dopiero na kreatywne odloty. Myślałam, że wykorzystam pierwsze od lat zwolnienie lekarskie na dziewiarskie ekscesy, ale niestety wirus miał inne plany. Pokonał mnie totalnie i musiałam się ograniczyć do kończenia tego co pozaczynane. Tak to w tych krótkich chwilach między kichaniem i atakami kaszlu udało mi się zdjąć z drutów chustę z cieniutkiej estońskiej wełny artystycznej Aade Long w kolorze Ocean.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę włóczkę w sklep-IK-u z miejsca się w niej zakochałam. Zielenie i odcienie turkusowo-morskie to zazwyczaj nie moja bajka, ale pomyślałam, że z tej ręcznie farbowanej wełenki mogłaby powstać piękna ażurowa chusta dla mojej Siostry. Miałam do dyspozycji 140 gramów, czyli mniej więcej od 1010 do 1120 metrów włóczki*, więc mogła wyjść całkiem spora. Byłam pełna nadziei.
Kiedy otworzyłam paczkę z włóczkami ze sklep-IK-u (oprócz Aade Long były w niej również Dropsy) oczy mi się zaświeciły. Kolory były jeszcze piękniejsze niż na sklepowym zdjęciu – bardziej stonowane i ciemniejsze, ale wciąż cudowne. Zdecydowanie mniej pastelowe niż to co na co dzień nosi moja Siostra, ale uznałam, że i tak będzie jej ślicznie. W końcu wciąż pozostawały w klimatach “Małej Syrenki”.
Szybko jednak musiałam zapomnieć o tych wszystkich ażurowych i zwiewnych wzorach z Ravelry, które chciałam wydziergać. Podczas przewijania motka okazało się, że nawet przy bardzo delikatnym traktowaniu nitka potrafi się niespodziewanie urwać. Być może to kwestia tego konkretnego motka, ale pierwsze 100-150 metrów musiałam kilkukrotnie wiązać.
Próbowałam potem robić ażurowe próbki, ale cały czas drżałam, że praca pójdzie na marne przy blokowaniu. Już miałam wizję, że naciągam namoczoną chustę szpilkami, a tu bach – nitka pęka i wszystko się pruje jak pończocha. Nie chciałam takich niespodzianek, więc postanowiłam spróbować czegoś innego.
Przecież proste ściegi potrafią równie efektownie wyglądać na chustach, a takie nieażurowe pęknięte oczko znacznie łatwiej jest zacerować.
Odetchnęłam i zabrałam się za szukanie wzoru.
To było jeszcze w połowie marca, kiedy miałam mnóstwo energii, byłam zdrowa i rwałam się (nomen omen) do roboty. Kiedy na Ravelry nie znalazłam nic odpowiedniego postanowiłam zaprojektować coś sama. Wyszła mi wariacja na temat rzędów skróconych i entrelaca. Właściwie taka hybryda i do tego trójkątna. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbowałam i byłam ciekawa jak wyjdzie.
W okolicach urodzin szło mi jeszcze powoli, na kwietniowej imprezie byłam już w 1/3 wysokości, a kiedy przyszło mi służbowo wyjechać do Katowic chusta zaczęła rosnąć naprawdę ekspresowo. Podróż pociągiem w tę i z powrotem zrobiła z niej prawdziwego olbrzyma. Nazywana roboczo Arielką zaczęła się przekształcać w prawdziwego wieloryba.
No i wtedy przyszła choroba. A właściwie przyjechała ze mną tym pociągiem z Katowic do Warszawy. Zmogło mnie tak bardzo, że ledwo byłam w stanie utrzymać druty, co było dość trudne nawet wcześniej (wspominałam, że dziergałam na cieniuteńkich Karbonz 3mm?). Nie mogłam się jednak poddać tuż przy samej mecie. Między jedną dawką leków a drugą, leżąc pod kocykiem od Kamy i Sharka cierpliwie przerabiałam kolejne rzędy. Rząd chusty i kolejna chusteczka do nosa. Następny rząd i chusteczka. W międzyczasie udało mi się przerobić listwę wykończeniową do góry nogami (nawet nie pytajcie…), więc będzie wyglądać inaczej niż zaplanowałam, ale jak dokładnie to się okaże przy blokowaniu.
Tak, mimo, że już jestem mniej więcej zdrowa wciąż nie odważyłam się nadać chuście ostatecznego kształtu. To będzie moje wyzwanie na majówkę. Namoczyć, naciągnąć i mieć nadzieję, że nic nie pęknie. Trzymajcie kciuki!
* W 100 gramach Aade Long 8/1 jest od 720 do 800 metrów włóczki – ciężko to zmierzyć dokładnie, bo przez ręczne przędzenie grubość nitki nie jest jednolita na całej długości. Raz jest cieńsza, a raz grubsza.
Przepiękne rękodzieło 🙂 i poduszka z Home&You, na marginesie 🙂